Bardzo trudno jest opisać CUD PRZEMIANY, DAR, ŁASKĘ jednak spróbuję się podzielić choćby kawałkiem swojego doświadczenia, jakim było odbycie I tygodnia rekolekcji ignacjańskich w milczeniu.
Bo owe 8 dni w domu rekolekcyjnym w Czechowicach-Dziedzicach, gdzie pojechaliśmy razem z mężem w ramach urlopu, były dla Nas obojga WIELKIM DAREM. I wciąż po powrocie są czymś realnym i żywym, my jesteśmy Nowi-Odnowieni, bowiem siła i moc tego doświadczenia przemieniła Nas w sposób dla Nas samych niepojęty. Tak jakbyśmy prawie 30 lat naszego życia (bo po tyle oboje mamy), czekali na te 8 dni! które otworzą Nam oczy na lata minione i na te co przed Nami.
Osiem dni w milczeniu, wydawałoby się trudne, niemożliwe, a podczas tego „milczenia ust”, dusza aż krzyczała, wołała, mówiła, bijąc się, miotając, płacząc i tuląc do Boga i zaczynała wreszcie słuchać i słyszeć, jakby nigdy wcześniej tego nie robiła i chciała nadrobić czas, nasycić się nim.
To był czas wielkiego przyjrzenia się sobie, tak jak nigdy wcześniej nie potrafiłam, bo wydawało mi się niemożliwe: spojrzeć dokładnie ze szczegółami na całe swoje życie i stanąć w prawdzie. Tam pierwszy raz spojrzałam bez żalu, smutku, pretensji, gniewu, rozczarowań, bólu – spojrzałam na siebie w prawdzie wielkiego Bożego Miłosierdzia.
To był czas wielkiego odkrycia pozorów w moim życiu i wielkich pułapek Szarego, w które dawałam się wciągać tkwiąc w przekonaniu o swej mądrości i rozwadze. Kilka dni zajęło mi zanim zaczęłam się sama przed sobą otwierać, przyznawać, zwracać oczy ku Bogu. Do tej pory było wciąż JA JA JA, oszukując siebie myśleniem jakaż to jestem „prawa i wierząca”.
To był czas wielkiego wybaczenia sobie i bliźnim, wielkiego zrozumienia i przyjęcia sercem tego co rozum przeanalizował już tysiąc razy, utykając w tym samym punkcie, zacinając się.
To był czas, który mnie odmienił. Już nie umiem i nie chcę żyć bez codziennego zatrzymania się. Potrzebuję tego jak wody i powietrza. Teraz wręcz tęsknię do modlitwy, do codziennego spotkania się z Bogiem w rozrachunku mojego sumienia. Teraz widzę, że gdy się prawdziwie zatrzymam, gdy dam czas sobie, gdy „znajdę” czas Bogu, „poświecę” te 15 minut dziennie, dostaję stokroć więcej – Jego słowo, Jego prowadzenie, wsparcie, umocnienie, spokój duszy i radość, niezależnie od trudu życiowych sytuacji.
Ja „gaduła” pod koniec rekolekcji z niepokojem myślałam, że trzeba będzie zacząć mówić, bo zrozumiałam, że przecież ja nie umiałam mówić – tyle słów wyrzucałam na próżno, zagłuszając siebie i innych.
Jak miałam usłyszeć Boga gdy wciąż mówiłam lub zatykałam uszy tysiącem „pilnych i pilniejszych” spraw?
Jak miałam pozwolić się Bogu przytulić, jeśli uciekałam w hałas i namiastki codzienności, nie dając mu kilku minut ciszy i miejsca w duszy?
Przecież najważniejszy w moim ziemskim życiu jest właśnie On, do Niego idziemy, bez Niego kolejny dzień jest pusty, bez Niego rozbijam się jak ćma paląc sobie skrzydła, a potem mam pretensje. Umierałam na pustyni życia na własne życzenie. Na rekolekcjach otworzyłam powoli drzwi, za którymi czekał Jezus z kubkiem wody żywej, …czekał aż Jemu otworzę ..tyle lat „ratując” mnie..
Dziękuję z całego serca raz jeszcze Ojcom Jezuitom za ich czas poświęcany Nam wszystkim, za mądrość bożą która się w pokorze i cierpliwości dzielą. I dziękuję wszystkim z którymi dane mi było ten czas przeżyć za wytrwałość i uczynność „bez słów”.